Czy ktoś idąc na polski film do kina spodziewa się dzieła wyjątkowego? Raczej nie. Nie inaczej jest więc w przypadku Dywizjonu 303. Filmu nie pomyliłem, a poniższy tekst może zawierać spoilery.

 Podstawowy problem niemal każdego polskiego filmu nakręconego w ostatnim czasie to scenariusz. Właściwie powinienem napisać, że jego brak. Oglądając polski film mam wrażenie, że pewnego dnia ekipa filmowa stawiła się na planie i nagrała kilkadziesiąt różnych scen, po czym montażysta połączył je w jakąś mniej lub bardziej spójną całość i taki materiał wysłano do kin. Nie zawracano sobie przy tym głowy takim dokumentem jak scenariusz lub był on bardzo powierzchowny. Wskutek tego otrzymujemy nie film, a w zasadzie zlepek scen, które może spodobają się nawet kilku fanom filmopodobnych dzieł pana V. A reszta? Cóż, ważne, że zapłacą za bilet.

Nie inaczej jest w filmem w reżyserii Denisa Delicia Dywizjon 303 – Historia prawdziwa. Filmem na który czekałem, o tematyce, która zawiera w sobie wszystko to, co potrzebne, żeby opowiedzieć ciekawą historię widzowi na ekranie. W efekcie prac reżysera, scenarzysty i aktorów otrzymujemy jednak kolejne parafilmowe dzieło w którym godne uwagi mogą być jedynie powietrzne potyczki bohaterów, i to wyłącznie przez pierwsze 10 sekund, bo każda następna scena i walka w powietrzu wygląda niemal tak samo, bazując na tym samym, drętwym schemacie. I oto mamy grupkę kilku pilotów, których widzimy w zasadzie w trzech ujęciach – siedzących w bazie, lecących w powietrzu i kolejno zestrzeliwujących Niemców, a następnie siedzących w pubie popijając whisky. Dzięki takiemu przedstawieniu bitwy o Anglię mamy wrażenie, że udział w niej brało jedynie pięciu czy sześciu pilotów, którzy ostatecznie i tak nie za bardzo się napracowali, a już na pewno nie zdążyli nawet ubrudzić sobie idealnych mundurów.

Aktorstwo w Dywizjonie 303 to już nie jest kolejny kamyczek do ogródka polskiego kina, a wielka cegła rzucona bezpośrednio w okno polskiej kinematografii i tak już poklejonej wcześniej taśmą na wszelkie sposoby. Truskawką na torcie jest z kolei scena (nomen omen) na scenie podczas której Maciej Zakościelny  i partnerująca mu Cara Theobold wspinają się na wyżyny aktorskiej żenady. Tak beznadziejnej sceny nie widziałem już dawno. Swoją drogą zastanawiająca jest w ogóle cała obecność postaci Victorii Brown w tym filmie. Nie wnosi ona zupełnie niczego do całej historii, pomimo tego, że pierwotnie wydawało się, że będzie ona wplątana w jakąś intrygę związaną z dowódcą lotników, Witoldem Urbanowiczem, w którego wcielił się Piotr Adamczyk.

Nie zamierzam się dłużej pastwić nad obrazem Delicia. Jeśli ktoś ma ochotę przekonać się na własne oczy jaki to film, zapraszam do kina. Jeśli ktoś się waha, niech zobaczy go dopiero na DVD. Dobrze, że taki film w ogóle powstał, ktoś może powiedzieć. Osobiście uważam jednak, że tak ważne z perspektywy polskiej historii tematy nie zasługują na tego typu opracowanie. Czytając recenzje dotyczące Bitwy o Anglię, czyli drugiego filmu podejmującego temat Dywizjonu 303 w którym zagrał Marcin Dorociński i opinie o tym, że jest on gorszy od koprodukcji polsko – brytyjskiej, boję się go w ogóle obejrzeć. W mojej ocenie Historia prawdziwa, film, który rozpoczyna się od sceny całkowicie fikcyjnej, zasługuje na ocenę 4 w skali do 10 i to tylko ze względu na duże zainteresowanie historią II Wojny Światowej.