11 marca Prezes Rady Ministrów podjął decyzję o zamknięciu placówek oświatowych na terenie kraju, w związku z rozprzestrzenianiem się koronaworusa, na okres dwóch tygodni. Rozgorzała dyskusja, czy to za wcześnie, czy to za późno oraz czy to w ogóle ma sens?
Szkoły w Polsce zamknięto na okres dwóch tygodni. Decyzja zapadła 11 marca i ma to związek oczywiście z rozprzestrzenianiem się nowego rodzaju wirusa, nazwanego Covid-19, a w większości przypadków nazywanego po prostu koronawirusem (edit: w zasadzie to wirus nosi nazwę SARS-CoV-2, a jednostka chorobowa nim wywołana Covid-19). Podobne kroki podjęły rządy innych państw, placówki oświatowe zamknięto w Japonii, Włoszech, części Chin i niektórych miejscach w Stanach Zjednoczonych. Czy to jednak ma jakikolwiek sens? Rodzice dzieci w wieku szkolnym od momentu ogłoszenia decyzji rządu zadają sobie to pytanie, także postując swoje zdanie w serwisach społecznościowych.
Reaktywne i proaktywne zamknięcie
Nicholas Christakis to fizyk i uczony w naukach społecznych na Uniwersytecie Yale, który specjalizuje się w opracowywaniu statystycznych metod przewidywania rozwoju epidemii. W wywiadzie dla ScienceMag.org mówi, że należy rozróżnić działanie związane z zamykaniem placówek oświatowych w przypadku zagrożenia rozwojem epidemii na reaktywne i proaktywne. Reaktywne występuje w przypadku, kiedy w danej placówce wykryto osobę zakażoną – ucznia, nauczyciela, bądź członka obsługi. Analizy opublikowane w 2006 roku w magazynie Nature wskazują, że tego typu działanie redukuje narastający współczynnik zarażeń o 25 procent i odsuwa w czasie szczyt zakażeń w danym rejonie, jednocześnie spłaszczając wykres ilości rozpoznawania nowych przypadków do tego stopnia, że odciąża system opieki zdrowotnej w sposób, który neutralizuje możliwość jej paraliżu. Odcięcie jedynie z systemu jednej klasy, bądź części uczniów nie daje podobnych efektów.
Drugą możliwością jest działanie proaktywne, zamkniecie placówki, zanim wystąpią w niej jeszcze przypadki zakażenia. Zdaniem Christakisa to jeden z najsilniejszych, niefarmakologicznych środków walki z epidemią. I nie chodzi w tym przypadku jedynie o dzieci. Odcięcie ich od dużego skupiska, jakim jest szkoła chroni całą lokalną społeczność, tym samym chroni osoby dorosłe oraz starsze, czyli te najbardziej narażone na negatywne efekty zarażenia koronawirusem. Jako przykład naukowiec z Yale podaje analizy danych, jakie wykonano w Stanach Zjednoczonych na podstawie statystyk z czasu pandemii grypy w latach 1918 – 1919. Szkołę w St. Luis zamknięto jeszcze przed wystąpieniem największej ilości zachorowań. Szkołę w Pittsburghu zamknięto z kolei dopiero tydzień po wystąpieniu szczytu zakażeń. Rezultaty były takie, że współczynnik śmiertelności w tym drugim mieście był wyższy o dwie trzecie.
Zamknięcie szkół (szkoły) jeszcze przed wystąpieniem w niej, lub w okolicy, przypadków zachorowań może wydawać się działaniem nad wyrost, ale w dłuższej perspektywie może dać więcej korzyści, niż to jest widoczne na pierwszy rzut oka. Głównym pytaniem może pozostawać jedynie czas na jaki szkoła, czy inna placówka, ma pozostać zamknięta (w Chinach szkoły zamknięto na 6 tygodni, w Japonii na 4).
Nie tylko plusy
Działanie proaktywne może mieć jednak pewne minusy. Kiedy dzieci pozostają w domu ktoś musi pełnić nad nimi opiekę. W specustawie z dnia 2 marca 2020 roku dotyczącej koronawirusa istnieje nawet zapis mówiący o dodatkowym zasiłku opiekuńczym dla rodziców (art. 4). Z pewnością wielu z nich z niego skorzysta. I to staje się problemem w momencie, kiedy z systemu wypada rodzic, będący jednocześnie fachowcem w którejkolwiek dziedzinie będącej użyteczną dla aktualnej sytuacji – lekarze, pielęgniarki, służby mundurowe, specjaliści od zarządzania kryzysowego.
Zobacz więcej