W większości dobre, albo nawet bardzo dobre, recenzje zbiera mini serial dokumentalny Netflixa, High Score. Po obejrzeniu całości osobiście mam mieszane uczucia.

High Score to mini serial dokumentalny Netflixa, który opowiada (albo w zamyśle ma opowiadać) o historii przemysłu gier wideo. Każdy z sześciu odcinków serialu traktuje jakiś temat z tej branży. I tak mamy opowieści o powstaniu Space Invaders, narodzeniu oddziału gier wideo w Nintendo i powstaniu postaci Mario, powstaniu serii Street Fighter i Mortal Kombat, powstaniu konkurencyjnej Segii i ich Sonica, czy wreszcie powstaniu kultowego już Dooma. Obok tych historii mamy równolegle jednak opowieść o nastolatku, który wygrał w latach 90. pierwsze zawody e-sportowe, grupie moderów, którzy w 1981 roku założyli General Computer Corporation zajmującej się tworzeniem modyfikacji do najpopularniejszych ówcześnie tytułów gier, historię człowieka, który bardzo chciał i w końcu dołączył do zespołu EA Sports, czy zupełnie nieznanym meżczyźnie, który stworzył niegdyś zupełnie nieznaną dziś (i wtedy) grę będącą swoistym manifestem społeczności LGBT.

I to jest największy problem High Score

Nie do końca wiadomo, czym ten serial miał być. Jeśli miał być opowieścią o historii branży gier wideo, za jaki uchodzi, to się nie udało. Dokument temat traktuje bardzo powierzchownie i mocno wybiórczo. Mamy nieco czasu poświęconego Space Invaders i jego twórcy, mamy Howarda Warshawa tłumaczącego po raz tysięczny jego boje z grą E.T., mamy jakieś wspomnienie o Atari i konsoli Atari 2600 oraz załamaniu, jakie branża doznała w roku 1982, ale twórcy serialu zupełnie nie podejmują głębszej analizy przyczyn tego kluczowego okresu, ślizgając się jedynie po temacie, jakby był mało znaczący. Zajmują się z kolei, dość obszernie, biorąc pod uwagę długość odcinków i całego serialu, konsolą Fairchild Channel F, co byłoby jeszcze zrozumiałe, biorąc pod uwagę fakt, że była to pierwsza konsola na kartridże. Twórcy samemu sprzętowi poświęcają jednak minimum czasu, skupiając się głównie na wspomnieniach o postaci jej twórcy, Jerry’ego Lawsona. Ani słowa jednak twórcy nie poświęcają np. Ralphowi Baerowi, którego wynalek, Brown Box, później wydany jako Magnavox Oddysey, ukazał się na rynku pięć lat wcześniej. Kilka minut poświęconych jest w serialu na temat tworzenia ściężki dźwiękowej do Donkey Konga, niemal w każdym odcinku pojawia się temat Nintendo, ale zupełnie pominięte są postać Jacka Tramiela, firmy Commodore, czy sprzęt z rodziny Amiga. Kuriozalny wręcz dobór tematyczny odcinków dopełnia chyba historia nikomu nieznanego mężczyzny, który w proteście przeciwko homofobii stworzył niegdyś grę, która nie odniosła żadnego sukcesu, a on sam nie zachował żadnych kodów źródłowych i od lat poszukuje jakiejś jej kopii. Historia ta nie ma żadnego wpływu na branże i przemysł gier wideo. Podobnie jak ta w której w latach 90. ktoś wygrywa turniej gier wideo, który dziś nazwalibyśmy e-sportowym, albo ta w której ktoś spełnia swoje marzenie i zatrudnia się w EA Sports.

No i te błędy. Serial nie ustrzegł się także kuriozalnych błędów. Twórcy np. usilnie powtarzają miejską legendę, jakoby Space Invaders było w Japonii tak popularne, że w pewnym momencie na rynku w tym kraju zaczęło brakować monet 100 yenowych. 

Reasumując. Jeśli chcesz poznać historię branży gier wideo to nie zrobisz tego z dokumentu Netflixa. Jeśli natomiast chcesz poznać kilka ciekawych, ale wyjętych z kontekstu historii, to na High Score będziesz się dobrze bawić. To, pod względem technicznym, dobrze zrobiony dokument. Merytorycznie jednak wymaga wiele poprawy.