Od 20 marca na terenie całej Polski wprowadzono kolejny lockdown. Obostrzenia związane z rozprzestrzenianiem się koronawirusa SARS-CoV-2, po roku od ogłoszenia pandemii, każdemu dają się we znaki, co jak na dłoni widać, przede wszystkim, po internetowych komentarzach. Czy ta metoda walki z wirusem jest jednak skuteczna? Na to pytanie niezwykle trudno odpowiedzieć, szczególnie, jeśli żyje się w demokratycznym społeczeństwie.

Lockdowny w Polsce

Wprowadzony 20 marca 2021 roku, ponad rok od momentu wystąpienia pierwszego przypadku zakażenia na terenie Polski, lockdown to już trzecia tego typu decyzja rządu w trakcie trwania epidemii. Rok temu nasza wiedza na temat wirusa, zarządzania epidemią i możliwościami oraz skutkami wprowadzania obostrzeń była nikła. Pierwszy lockdown nastąpił dość szybko. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy jakie przyniesie efekty, a jakie straty, czy zadziała i na jaki czas należałoby go wprowadzić. Wśród opinii publicznej nie było również wielu głosów sprzeciwu, rok temu, przy pojedynczych przypadkach zakażeń, większość bała się i dostosowała do sytuacji. Potem jednak przyszło lato, rozluźnienie, wakacyjne wyjazdy, a przede wszystkim wybory i słynne słowa o wirusie w odwrocie. W efekcie rozluźnienia dostaliśmy lawinowy wzrost zachorowań i drugi lockdown, a wraz z nim ponowne zamknięcie szkół oraz, między innymi, zakaz samodzielnego przemieszczania się dzieci i młodzieży, kolejne godziny dla seniorów i ograniczenia w prawie do zgromadzeń, tych publicznych, regulowanych ustawą, ale i tych prywatnych. Ponownie zamknięto też restauracje, bary i kawiarnie, którym pozwolono na chwilę działać od maja. Podobna sytuacja dotyczyła siłowni i klubów fitness, których podwoje zamknięto ponownie szybciej, niż je otwarto. Restauracje i siłownie zamknięte są od tamtej pory, ale inne gałęzie gospodarki stopniowo otwierano, do szkół wróciły również najmłodsze dzieci. Wirusa jednak nie interesuje czy coś jest zamknięte, czy otwarte i statystyki zakażeń rosły.

Po przekroczeniu 26 tysięcy zakażeń dziennie zapadła decyzja o kolejnym lockdownie. Od 20 marca ponownie zamknięte są szkoły, baseny, kina (jeśli jakiekolwiek w ogóle się otworzyły), obiekty sportowe i temu podobne. Aktualnie obowiązujący lockdown nie jest jego najgorszą wersją, nadal funkcjonować mogą np. zakłady fryzjerskie czy gastronomia na wynos, ale gdzieniegdzie można już usłyszeć głosy o lockdownie totalnym. Jednak czy z perspektywy roku czasu życia z wirusem można już posłużyć się jakimiś danymi, badaniami, które stwierdzałyby, czy takie rozwiązania w ogóle mają sens? Okazuje się, jak w życiu, że sprawa nie jest jednoznaczna.

Badania

Niestety po ponad roku trwania epidemii na terenie naszego kraju próżno szukać jakichkolwiek polskich analiz czy badań na temat zasadności wprowadzania, czy efektywności lockdownu. Rząd również, przy ogłaszaniu zaostrzenia bądź też luzowaniu restrykcji, albo nie posługuje się żadnym źródłem, albo posługuje się badaniami ośrodków zagranicznych, najczęściej amerykańskich lub też jakimiś szczątkowymi danymi, np. mobilności na podstawie danych z telekomów. Z braku rodzimych danych i my sięgnąć musimy więc do badań z innych części świata, aby przyjrzeć się temu, czy zamykanie się w domach ma w ogóle sens i jakie płyną z tego wnioski.

Lockdown w skład którego wchodzi zamkniecie barów i restauracji, ośrodków kultury i rozrywki oraz zalecenie pozostania w domach ma sens, według badań Charlesa Courtemanche’a, Josepha Garuccio, Anh Le, Joshua Pinkstona i Aarona Yelowitza. Wprowadzenie tych środków spowalnia, zdaniem naukowców z Uniwersytetu Kentucky, Uniwersytetu Stanowego w Georgii i Uniwersytetu Louisville, rozprzestrzenianie się wirusa w społeczeństwie, a co za tym idzie daje więcej czasu na przeciwdziałanie, w postaci np. programu szczepień, czy reorganizacji pracy służby zdrowia. W swoich badaniach uczeni nie doszukali się jednak spadku tempa zakażeń łączonego z zamykaniem publicznych szkół i ograniczeniom w prawie do zgromadzeń. Badanie opublikowane w maju 2020 roku jest chyba jednym z najbardziej prolockdownowych, jakie do tej pory opublikowano. Jednak fizyk i uczony w naukach społecznych Nicholas Christakis ma już inne zdanie, jeśli chodzi o zamkniecie szkół w czasie epidemii.

W wywiadzie dla ScienceMag.org mówi, że należy rozróżnić działanie związane z zamykaniem placówek oświatowych w przypadku zagrożenia rozwojem epidemii na reaktywne i proaktywne. Reaktywne występuje w przypadku, kiedy w danej placówce wykryto osobę zakażoną – ucznia, nauczyciela, bądź członka obsługi. Analizy opublikowane w 2006 roku w magazynie Nature wskazują, że tego typu działanie redukuje narastający współczynnik zarażeń o 25 procent i odsuwa w czasie szczyt zakażeń w danym rejonie, jednocześnie spłaszczając wykres ilości rozpoznawania nowych przypadków do tego stopnia, że odciąża system opieki zdrowotnej w sposób, który neutralizuje możliwość jej paraliżu. Odcięcie jedynie z systemu jednej klasy, bądź części uczniów, nie daje podobnych efektów.

Drugą możliwością jest działanie proaktywne, zamkniecie placówki, zanim wystąpią w niej jeszcze przypadki zakażenia. Zdaniem Christakisa to jeden z najsilniejszych, niefarmakologicznych środków walki z epidemią. I nie chodzi w tym przypadku jedynie o dzieci. Odcięcie ich od dużego skupiska, jakim jest szkoła chroni całą lokalną społeczność, tym samym chroni osoby dorosłe oraz starsze, czyli te najbardziej narażone na negatywne efekty zarażenia koronawirusem. Jako przykład naukowiec z Yale podaje analizy danych, jakie wykonano w Stanach Zjednoczonych na podstawie statystyk z czasu pandemii grypy w latach 1918 – 1919. Szkołę w St. Luis zamknięto jeszcze przed wystąpieniem największej ilości zachorowań. Szkołę w Pittsburghu zamknięto z kolei dopiero tydzień po wystąpieniu szczytu zakażeń. Rezultaty były takie, że współczynnik  śmiertelności w tym drugim mieście był wyższy o dwie trzecie.

Inne badanie również popiera tezę, że wprowadzenie lockdownu jest skuteczną metodą walki z rozprzestrzenianiem się wirusa w sposób znaczny. Praca pod tytułem Differential Effects of Intervention Timing on COVID-19 Spread in the United States konkluduje nawet, że wprowadzenie restrykcji o tydzień wcześniej spowodowało by redukcję przypadków śmiertelnych o więcej niż połowę. Praca Sen Pei, Sasikiran Kandula i Jeffrey’a Shamana cytowana była przez New York Times. Porównanie sąsiadujących ze sobą stanów, które zastosowały różną politykę do walki z epidemią wskazało w pracy uczonych z Uniwersytetów w Kalifornii i Georgii, że regiony, które o zamknięciu poszczególnych części gospodarki zdecydowały później zanotowały od 15 do 25 procent większą zachorowalność tygodniową od daty wprowadzenia restrykcji. Z kolei badanie pod tytułem The Effect of Stay-at-Home Orders on COVID-19 Cases and Fatalities in the United States wskazuje, że tygodniowa redukcja nowych przypadków po tygodniu od wprowadzenia restrykcji wynosi ponad 30 procent, po dwóch tygodniach 40 i prawie 49 procent po trzech tygodniach od decyzji o wprowadzeniu zasady stay-at-home. Po trzech tygodniach od wprowadzenia takiej zasady zanotowano również prawie 60 procentową redukcję w ilości tygodniowych zgonów związanych z Covid-19.

Jednym z najobszerniejszych dokumentów dotyczących epidemii jest praca pod patronatem Centre for Economic Policy Research z maja 2020 roku w którym jeden z rozdziałów poświęcony jest efektywności wprowadzenia lockdownu oraz masowego testowania. W pracy analizowano dane z 69 krajów, w tym Polski, a wnioski wskazują na znaczący spadek nowych przypadków zachorowań, po tygodniu od wprowadzenia restrykcji. Miesiąc lockdownu we Francji uchronił ponad 580 tysięcy osób od hospitalizacji i pozwolił francuskiemu systemowi ochrony zdrowia na nieprzekroczenie bariery wydolności, która bez wprowadzenia restrykcji przekroczona zostałaby o ponad 100 tysięcy pacjentów wymagających intensywnej terapii. Według pracy Jonathana Roux, Clement Massonaud i Pascala Crepey’a Francja uniknęła w ten sposób ponad 60 tysięcy przypadków śmiertelnych w szpitalach.

Oczywiście nie wszystkie badania wskazują na skuteczność lockdownu. Opracowanie w którym porównana została Szwecja z obrazem wykreowanej Szwecji w której zastosowano rozwiązania z innych europejskich krajów, Danii, Holandii, Portugalii, Norwegii i Finlandii wskazuje na brak znaczących różnic w przypadku ilości śmiertelnych przypadków, czy przypadków zakażeń w ogóle. Badanie pokazało jednak, że w prawdziwej Szwecji samodyscyplinujące się społeczeństwo było kluczem do osiągnięcia celu i Szwedzi w sposób samodzielny, bez narzucanych z góry restrykcji osiągnęli cel, który w innych regionach osiągany był poprzez rządowo narzucane zasady. Lockdown nie działa to z kolei nienaukowa praca ekonomisty Lymana Stone’a, który za pomocą własnego modelowania dochodzi do wniosków, które negują zasadność wprowadzania zasad izolacji w domach. Zdaniem Stone’a znaczenie mają jednak zamknięcia placówek szkolnych oraz restrykcje w prawie do gromadzenia się. Badania restrykcji wprowadzonych we Włoszech, Francji, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii przeprowadzone przez Thomasa Meuniera przedstawiają brak dowodów na zmniejszenie przyrostów zachorowań w czasie i niwelowanie trendów wzrostowych. Zaś analiza JPMorgan opublikowana na Twitterze przez Carla Quintanilla z CNBC wskazuje, że w USA, w stanach, które zdecydowały się otworzyć, nie zanotowano nagłego wzrostu poziomu zakażeń. Jeden z wykresów wskazuje nawet, że epidemia rządzi się własna dynamiką i wprowadzane restrykcje w sposób znaczny nie wpływają w ogóle na jej przebieg.

Czynnik ludzki

Wygląda więc na to, że w zależności od tego czy jesteśmy zwolennikami obostrzeń, czy też ich przeciwnikami zawsze znaleźć możemy argument, którym storpedujemy swojego interlokutora w dyskusji na temat epidemii. Z przedstawionych przykładów wyłania się jednak obraz, który zdaje się dość oczywisty i który nader widoczny jest na przytoczonym przykładzie Szwecji. Najbardziej istotny w zarządzaniu pandemią wydaje się być czynnik ludzki i wiedza oraz odpowiedzialność jednostki, w efekcie przekładająca się na zachowania grup i całych społeczności. Odpowiedzialność i samodyscyplina niezbyt gęsto zaludnionych Szwedów, w połączeniu z ochroną zdrowia na wysokim poziomie i odpowiedzialnym podejściem szwedzkich władz zaowocowała opanowaniem, do pewnego stopnia, epidemii i niedopuszczeniem do mocnych wzrostów śmiertelności w ujęciu rocznym. I choć Szwedzi również mają swoje problemy z epidemią, to jakże odmiennie od tego, co obserwujemy na własnym podwórku. Podwórku którym stosowanie podstawowych zasad bezpieczeństwa inicjuje konstytucyjne rozterki, a niemal każde rządowe zalecenie dotyczące bezpieczeństwa publicznego w czasie stanu epidemii rozpala dyskusje na temat podstawy prawnej i wolności obywatelskich.

Po roku życia z i w epidemii żaden, nawet najtwardszy lockdown, nie zapewni nam spokojnego życia w najbliższej przyszłości, jeśli naszym największym zmartwieniem będzie konieczność zasłaniania ust i nosa w przestrzeni publicznej, a konferencji z kolorowymi grafikami i słupkami nie zastąpi rzetelna praca nad śledzeniem, wykrywaniem i izolowaniem kolejnych przypadków. Nie wyjdziemy z epidemii z tarczą (na ile to jeszcze możliwe), jeśli wciąż demokracja będzie oznaczała w naszym mniemaniu nieograniczoną wolność, bardziej niż poczucie obowiązku w stosunku do społeczności. Na nasze szczęście są szczepionki, które połowę roboty mogą załatwić za nas, jeśli tylko będziemy ufać nauce i twardym danym, a mniej memom i spreparowanym filmikom. Tego sobie i Wam życzę.